Pink Flamingo – tex mex a la Elvis
24 marca 2007
Nie jestem fanem kuchni amerykańskiej, więc do miejsca tego nie przyciągnęła mnie kuchnia, recenzje, ale lokalizacja. Poszukiwałyśmy z kumpelą restauracji na kolację w okolicy jej domu… Najpierw udałyśmy się w poszukiwaniu lokalu o miłej nazwie Sympatia zlokalizowanego ponoć gdzieś w okolicy ulicy Włodarzewskiej, okazało się jednak, że lokal ów zniknął z mapy kulinarnej stolicy. Trafiłyśmy więc do Pink Flamingo. Wystrój tego miejsca to taka Ameryka z lat rock & rolla i Elvisa, jest może trochę kiczowaty, ale ma to swój urok. Naszą uwagę przyciągnęły stare telewizory z lat na oko 50tych (o dziwo działały!), a także skórzane czerwone foteliki dla dzieci umiejscowione przy stolikach. Ja zamówiłam Roadhouse Ranch Salad ( 20zł), czyli mieszankę sałat z grillowanym kurczakiem, boczkiem, serem i pomidorami podawaną z dressingiem Ranch tzn. takim okołomajonezowym. Sałatka była całkiem przyzwoita jak na tą cenę, choć nie wybitna, jadłam lepsze. Moja towarzyszka zdecydowała się na Veggie Burrito (21 zł), z tofu, grillowanymi warzywami, czarną fasolą i ryżem w sosie Chipolte w dużym burrito przykryte przypieczonym serem. I również była bardzo zadowolona z wyboru. Oba dania były porcjami raczej dla dużych Amerykanek, niż wiotkich Polek, więc nie dałyśmy rady zjeść ich w całości. Szczególnie, że w Pink Flamingo podają pyszne czekadełko – nachosy z sosem z pomidorów, kolendry, cebuli i ostrej papryki:) pycha. Do Pink Flamingo pójść warto. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości karmią tam całkiem znośnie.