Solec 44 – nie musimy rzucać kostką

20 marca 2012

Solec 44Nie musimy, ale możemy…. Bo gry planszowe to coraz bardziej popularna rozrywka towarzyska. Ze świata wirtualnego wracamy ponownie do realu. Psychologowie zapewne przyklasną: kontakt z żywymi ludźmi przede wszystkim! Kolorowe plansze to fajny pretekst dla tych, którzy grać lubią, żeby oderwać wzrok od komputera i wyjść na piwo ze znajomymi. Gry planszowe to także integralna część klubokawiarni Solec 44, gdyż jeden z właścicieli jest ich wielbicielem. Gry są tu wszędzie. Rozłożone na stołach przed gośćmi wciągają w swoje często bardzo złożone scenariusze. Ułożone na półkach, jak książki czekają na otwarcie.  Mimo, że mnie gry do tej pory nie wciągnęły, uważam że to oryginalny pomysł na interesujące spędzenie czasu. To też ciekawy pomysł na knajpę.  Przy stolikach na Solcu siedzi wyluzowana Młodość, bo średnia wieku gości lokalu to dwadzieścia parę lat, chodź bywają tu chętnie także osoby po 30stce takie, które albo lubią grać, albo dobrze zjeść.  Obok nas grupa Francuzów rozgrywa partyjkę tajemniczej gry, przeglądając przy okazji przewodnik po Polsce.

Solec 44 to przestronne, jasne wnętrze z czteroma salami. Proste drewniane stoły i krzesła, offowo, na luzie.  Spodoba się także palącym, bo jedna, największa sala przeznaczona jest specjalnie dla nich. To miejsce oryginalne nie tylko ze względu na gry, ale także na kuchnię, którą zawiaduje Aleksander Baron, współwłaściciel lokalu. Gotował wcześniej min. w deszczowej Szkocji i na gorących Karaibach, dzieki czemu wprowadził na Powiśle  światowe inspiracje. Uwielbia świeże, lokalne i sezonowe produkty, które kupuje m.in. pod Halą Mirowską u zaprzyjaźnionych dostawców.

Solec 44

Menu zmienia się tu codziennie, a bywa, że z minuty na minutę. W weekend podczas jednej wizyty obserwujemy 3 zmiany menu. Menu brunchowe wolno przechodzi w propozycję dania na lunch (różne w zależności od dnia), aż wreszcie po godzinie 17 tablica wypełnia się nowymi daniami, dla tych, którzy chcieliby zjeść tu kolację (albo późny obiad).

Podczas moich dwóch wizyt w Solcu, próbuję dań z 3 różnych kart menu. Brunchowy talerz (mniejszy 18 zł bądź większy 30 zł w tym zupa, talerz rozmaitości, deser i napój) zachwyca doskonałą zupą marchwiową z kardamonem. Ja, która zupy marchwiowe, kojarzę z mdłymi słoiczkami dla niemowlaków, przed zupą w Solcu chylę pokłony. Jest aromatyczna, aksamitna, perfekcyjnie przyprawiona. Modny ostatnio pasternak, obecny tylko w miejscach trendy, eco i slowfood, smakuje wybornie, ma lekko słodki posmak. Pasta z czerwonej fasoli jest ciekawa i  również znika szybko z talerza. Owsianka zamknięta w jabłku to może nie jest moje ulubione danie, bo nie jadam owsianek, ale Pat zjada ją z wielką przyjemnością. Pochłania także mój deser czekoladowy.

Solec 44

Z menu lunchowego jemy świetny roast beef z ziemniakami sosem gravy i yorkshire pudding (ok. 30 zł). Mięso idealne, mięciutkie, ziemniaki jak u mamy, do tego grillowane warzywa….  Zupa cebulowa (12 zł), którą próbuje podczas kolejnej, wieczornej wizyty z przyjaciółką, jest doskonała, aromatyczna, z piękną winną nutą.  Niby proste, ale wyrafinowane w smaku są pieczone ziemniaki z burakami i kozim serem  w sosie pomarańczowym (26 zł). Do tego lemoniada z rozmarynem, innymi syropami domowego wyrobu np. malinowo cytrusowa. To wersja dla zmotoryzowanych, takich jak ja, inni mogą raczyć się regionalnymi piwami i alkoholami w różnych odsłonach.

Solec 44 to miejsce nie tylko dla wytrawnych miłośników gier planszowych, ale także dla tych, którzy po prostu lubią dobrą kuchnię. Karmią tu dobrze i jak na razie jakość dań, których spróbowałam nie zależy wprost proporcjonalnie od rzutu kostką.

Solec 44, ul. Solec 44, tel. 798 363 996

2 Responses to Solec 44 – nie musimy rzucać kostką

  1. froasia says:

    Och … ten roast beef przepięknie wygląda. Jeśli tak potrafią zrobić wołowinę, to muszę się wybrać koniecznie.

  2. ania w says:

    Czasem tak jest: „niewyględne” a smaczne. Budynek, pomieszczenie – nie zachęcające (dla niektórych), ale atmosfera i jedzenie – fantastyczne. Z zewnątrz wygląda jak kotłownia, w środku – jak świetlica, a w gębie – niebo. Za pierwszym razem to zakochałam się w kartoflance (słowo!), krem był aksamitny z dodatkami w postaci słodzonych miodem pędów sosny (szał!), moja rodzina też nie narzekała (np. na sałatkę z kaczką). Druga wizyta to fantastyczny bigos z taka ilością grzybów, że wątroba o mały włos nie wysiadła. Imbiriada (czyli gorący napój) miał siłę bomby atomowej (ciekawe, czy dlatego od miesiąca nie choruję?). WC – niekoniecznie, gry – dla amatorów lub dużych rodzin. kolejka do zamówień – spora, ale polecam .

Dodaj komentarz