Nolita
25 listopada 2012
Nolita to skrót nazwy dzielnicy w Nowym Jorku – North of Little Italy. Okolice Wilczej właśnie z tą częścią Manhattanu skojarzyły się Jackowi Grochowinie, kiedy zastanawiał się jak nazwać swoją restaurację… Bo jest tu jednocześnie klasycznie i nowocześnie… I podobnie jak w Nowym Jorku w okolicy powstaje coraz więcej restauracji…
Nolita otworzyła się przed tygodniem w centrum Warszawy. Jej właścicielem jest Jacek Grochowina, szef kuchni z długim stażem. Przez kilka lat pracował w restauracji w hotelu Ritz w Londynie, a do Polski wrócił otwierać Amber Room. Tam pracował przez ostatnie 3 lata. Po latach pracy dla innych postanowił przejść na swoje i stworzyć miejsce zgodne ze swoimi standardami, smakiem i gustem…
Jego nowa restauracja otwiera się tylko na lunch i kolację, w pozostałych godzinach jest nieczynna, wolne mają także w niedziele. Gdy byłam w maju w Kraju Basków dziwiłam się, że restauracje tam czynne są tylko dwa razy dziennie, a często mają również zamknięte w niedziele lub poniedziałki… Śmiałam się, że może dlatego mają tam kryzys… W Nolicie nie chodzi jednak o kryzys, ale o czas na odpoczynek, a także o świeże składniki, których dostępność w niedziele jest bardzo ograniczona z powodu braku dostaw.
Do Nolity przychodzimy w porze lunchu. Towarzyszy mi Joanna prowadząca Froblog. Zostałyśmy zaproszone na spotkanie z Jackiem Grochowiną i na degustację dań w jego restauracji…
Kelner przynosi kartę. Krótkie menu mieści się na dwóch stronach. Czytam i uśmiecham się… Po raz pierwszy mam ochotę zamówić… wszystkie pozycje z menu… 🙂 Nie ma tu może jakiś kulinarnych rewolucji, czy dań których nigdy nie jadłam, ale są takie, które lubię i często szukam w kartach restauracji. Jest foie gras, przegrzebki, perliczka, stek z wołowiny… W menu nie ma modnych ostatnio kasz, bo pan Jacek kasz nie lubi, a jak mówi, nie chce serwować klientowi, czegoś czego sam by nie zjadł… Cenowo to raczej wyższa półka. Ceny przystawek wahają się od 25 do 60 zł, a dania główne kosztują od 69 do 109 zł. Oprócz dań z karty w ciągu tygodnia jest też dostępne menu lunchowe (69 zł za dwa, 79 zł za trzy dania). Wkrótce ma się pojawić także menu degustacyjne.
Właściciel bardzo starannie dobiera dostawców. Wołowina pochodzi spod Wyszkowa, dziczyzna spod Rzeszowa. Nie wszystkie produkty są z Polski, bo jak twierdzi pan Jacek chce stawiać na jakość, a tylko niektóre produkty, które znalazł w kraju spełniają jego oczekiwania.
Zapytane, co byśmy zjadły odpowiadamy zgodnie: zdajemy się na pana… Pan Jacek uśmiecha się i uczta się zaczyna… Najpierw pojawia się Cosmopolitan w wersji a la Nolita, z sokiem robionym przez mamę właściciela… Moczymy w drinku tylko usta, bo jesteśmy tym razem zmotoryzowane.
Następnie pojawia się przed nami masło podane na różowym podeście z soli. Towarzyszy mu koszyk z wypiekanym na miejscu pieczywem… Co prawda masło początkowo nie daje się rozsmarować, ale chleb za to jest znakomity… Jako amuse bouche dostajemy małże brzytwy czyli po hiszpańsku navajas, które po raz pierwszy jadłam wiosną w Cantabrii… To rzadko spotykany w Polsce owoc morza, przypominający wyglądem dżdżownicę, a smakiem małże…
Potem kelner przynosi Małże św. Jakuba z selerem i sepią czyli radość dla każdego wielbiciela przegrzebków. Moja małża znika szybko… bardzo szybko… Zupełnie zapominam, że przyszłam się tu delektować i degustować…
Kolejne danie ukrywa się w puszce po sardynkach… Po podniesieniu pokrywki znajdujemy tam Baby kalmary, kawior z bakłażana i marynowane pomidorki. Kalmary są idealnie miękkie, a kawior z bakłażana doskonały. Tatar z polędwicy wołowej, creme fraiche, kawior łososiowy to danie pięknie podane. W smaku prawdziwe i dobrze przyprawione, choć niezaskakujące. O lekkie drżenie przyprawia za to Carpaccio z sarny z żurawiną i kasztanami. To danie niezwykle delikatne, a jednocześnie wyraziste w smaku.
„Fanta dla fana” mówi z uśmiechem kelner stawiając przede mną kolejne danie – zupę… Krem z dyni piżmowej podany w mini buteleczce rzeczywiście przypomina trochę popularny napój gazowany. Sposób podania wywołuje u mnie atak śmiechu, czuję się trochę jak na przyjęciu dla lalek… Za pomocą rurki wydobywam krem z butelki – jest gęsty i bardzo przyjemny. Niezłe, choć nie porywające są Karczochy w emulacji szafranowej. Na przełamanie smaków i lekki oddech pomiędzy przystawkami, a daniami głównymi dostajemy Sorbet z aronii. Aronie pochodzą z ogrodu mamy szefa kuchni, a sam sorbet jest kremowy, owocowy, urzekający w smaku. Podobno jego przygotowanie trwa wiele godzin.
Przechodzimy do dań głównych… Na początku na stół wjeżdża pieczony w miso filet z halibuta, zielona fasolka, czerwony ryż. Ryba jest miękka, soczysta, a jej słodko słona otoczka dodaje egzotycznej nuty. To niezwykle udane i pięknie prezentujące się danie. Do ryby podany jest czerwony ryż ukryty w małym rondelku. Niby ryż, ale w smaku nie bardzo go przypomina, chyba jadłam go kiedyś w Azji, bo smak wydaje mi się jednak znajomy… Wspominam i docieram do dna garnka… Ten dodatek jest bardzo wciągający…
Stek rossigni podany jest z foie gras i czarną truflą, a towarzyszą mu kremowe ziemniaki schowane w niewielkim garnku. Stek ma idealny stopień wysmażenia i doskonałą strukturę… Jest soczysty, różowy, wyśmienity. Foie Gras i czarna trufla wynoszą to danie jeszcze wyżej… Warto też wspomnieć o ziemniakach, które są maślane i aksamitne. Zrobione z prawdziwego masła, przywołujące wspomnienia domowych obiadów u mamy. To danie to dla mnie król tutejszej karty…
Na deser jem bajeczny suflet czekoladowy… Pan Jacek radzi zakończyć fotografowanie a zabrać się do jedzenia, bo czekoladowe lody zaraz utoną w sufletowej otoczce… Mimo, że już nie bardzo mam na nie miejsce…Skuszona pierwszym zachwycającym kęsem, kontynuuję odkrywając prawdziwe deserowe arcydzieło…
Na koniec dostajemy jeszcze mini magdalenki i trufle z gorzkiej czekolady… Mimo, że wyglądają smakowicie, niestety nie dajemy im rady i pozostawiamy ze smutkiem na talerzach. Uczta, która zostałyśmy dziś uraczone okazuje się być zbyt obfita jak na nasze – aczkolwiek całkiem niemałe – możliwości.
Nolita to proste smaki i składniki najlepszej jakości… Piękno wnętrz i podania… Dbałość o detale… Ale także żart i zabawa… Nie wszystko się da opisać… Trzeba samemu doświadczyć…
Restaurację Nolita odwiedziłam na zaproszenie Jacka Grochowiny. Dziękuję za doskonałe dania i miłą rozmowę.
Nolita, ul. Wilcza 46, tel. 22 292 04 24
.
Równoległy opis wizyty, znajdziecie na Froblog. Więcej zdjęć z mojej wizyty w restauracji Nolita znajdziecie na fanpage’u Restaurantica.pl na Facebooku.
Podsumowanie
Typ lokalu: restauracja
Przewodnik: nowe miejsca
Okazja: elegancka kolacja, specjalna okazja, spotkanie biznesowe
Wszystko wygląda zachęcająco. Czuć powiew nowoczesnej świeżości. Tylko przyznanie się do urazy wobec kaszy jest dla mnie nie do przyjęcia… . W zasadzie sam fakt tego. Zamiast tego tatar z creme fraiche. Światowo… . Takie restauracje, rzecz jasna też są potrzebne.
przyznam się, że sama nie jestem wielką fanką kasz i nie wybieram ich często na dodatki, choć doceniam ich smak i często tworzą ciekawe kompozycje z innymi daniami… niezależnie od kasz, nolitę warto odwiedzić i wyrobić sobie swoją opinię:)
Przed przeczytaniem recenzji, obejrzałam zdjecia na FB i rzucilo mi się w oczy pewne podobieństwo dań z menu Amber roomu. Lektura recenzji to tylko potwierdziła, niestety……Zrzynka z Ambera….
byłam kilka razy w Amber służbowo, ale nie trafiłam na te czy bardzo podobne dania… menu jak pisałam jest europejskie, klasyczne więc trudno pewnie uniknąć podobieństw na daniach jadanych na całym świecie… ale najlepiej przekonać się samemu czy warto… Akurat Amber Room zrobił na mnie dość przeciętne wrażenie…
Co do podobieństw w daniach to racja ciężko jest ich uniknąć a fakt, że pracował w Amber Room to siłą rzeczy z przyzwyczajenia dość dużo zapożyczył od nich Mnie bardziej razi cos innego a mianowicie zdjęcie właściciela, który widać, że wykańcza jakieś danie na talerzu przed podaniem i wiszą nad tym wszystkim długie, rozpuszczone włosy – na dzień dobry u mnie to już dyskwalifikuje tą „kuchnie” i Pana Jacka jako Szefa i „restauratora” za którego jak przypuszczam już się uważa. Tak więc życzę mu jak najmniej klientów, którym to przeszkadza bo w innym razie zostaje albo fryzjer albo …..
Przy takich cenach porcje są raczej hmmm mikroskopijne. Na całym świecie gastronomia się zmienia i odchodzi się od takiego sposobu podawania dań oczywiście nie mówie o skrajnościach żeby nawalić ziemniaków jak u szwejka 😉 ale uważam że 1 (!) przegrzebek w przystawce to delikatne przegięcie. Jak mam smakować potraw skoro starczają na jeden kęs ? Nie jestem fanką Amaro ani kuchni molekularnej który to podaje rzeczy w bardzo podobny sposób jest tylko droższy o jedno zero na końcu. Bliżej jest mi idea J.Olivera aby gotować uczciwie i z pasją i od serca. Nie dostaję orgazmu na widok przegrzebków i sarniny ani skrawków trufli uważam że nie w tym tkwi tajemnica świetnej kuchni a to jest tylko „oszukiwanie” odbiorcy . Uważam że Pan Jacek serwuje elegancką Nowojorską kuchnię ale sprzed dekady….Mimo wszystko podziwiam odwagę i życzę samych sukcesów !!!
Serdecznie Pozdrawiam
Paulina, porcje które jadłam w Nolicie to porcje degustacyjne, tak jak pisałam byłam tam zaproszona przez pana Jacka na degustację menu. Porcje w normalnej karcie są wieksze, wiem bo bylam tam już później i zamawiałam dania z karty. Ja jestem fanką Amaro i fanką Nolity, a czy to kuchnia sprzed dekady czy nie dla mnie nie jest istotne. Byłaś już w Nolicie? Która restaurację w Warszawie byś poleciła? chętnie się wybiorę:)
A widzisz 🙂 szybciej napisała niż doczytała skoro to porcje degustacyjne na specjalnym spotkaniu to oczywiście zwracam honor ! Jeżeli mówimy o wyższej półce to świetny jest Paweł Oszczyk szef kuchni restauracji w hotelu La regina. Super jest knajpa Portucale na Merliniego szczegolnie jeśli chodzi o steki. Kiedyś byłam fanką Josepha w czasach Centrum Wina ale w tej nowej knajpce przy Powązkach jeszcze nie udało mi się pałaszować, spróbuje w tym roku. Ale kocham też pho u Tuana i oczywiście CO TU. Pomidoro w Konstancinie (super wnętrze ). Mogę tak bez końca…
dzięki za rekomendacje, Josepha polecam, warto odwiedzic, w Portucale byłam ostatnio na lunchu po dluzszej przerwie i bylo cienko, ale kiedys bardzo lubilam to miejsce. W Pomidoro bylam ze dwa razy przy okazji rowerowych wycieczek i bylo smacznie, choc juz dokladnie nie pamietam co jadlam (a robilam sobie akurat przerwe w pisaniu relacji). La Regina ciagle czeka na liscie do przetestowania, podobnie pozostale miejsca.
Doskonałe miejsce. Klasa światowa. Jednak nie prędko wróce. Ceny wysoki ale warto!
tak to prawda ceny są zabójcze, ale raz na jakiś czas można podarować sobie odrobinę luksusu