Moonsfera czyli z wizytą na Księżycu
15 lutego 2009
Wyprawa do Moonsfery kojarzy mi się z wyprawą na Księżyc z kilku powodów. Po pierwsze księżycowa nazwa, po drugie lokalizacja na dachu Centrum Olimpijskiego, aż wreszcie kosmiczna i tajemnicza kuchnia fusion, która zaskakuje nawet najbardziej wyrafinowanych smakoszy.
Aby dostać się do Moonsfery trzeba dotrzeć na sam szczyt nowoczesnego biurowca, pokonując trasę z szybkością rakiety, przeszkloną windą. Z otwieranych latem tarasów lokalu roztaczają się interesujące widoki. Może nie do końca wygląda to jak na Marsie, ale na pewno jest to okazja do podziwiania pięknej panoramy prawobrzeżnej i lewobrzeżnej Warszawy.
To księżycowe miejsce to dzieło Jarosława Uścińskiego, który jest szefem kuchni restauracji od 4 lat, a od pewnego czasu także jej właścicielem. Kosmonauta Uściński zjadł kulinarne zęby gotując w Hotelu Bristol, a także prawie dziesięć lat szefując kuchni restauracji 99. Właściciel Moonsfery, znana postać w świecie Polskiej gastronomii, zyskuje także popularność wśród szerszego grona publiczności, pojawiając się w telewizji w programie „Kawa czy Herbata„, czy w radiowej Trójce, gdzie prowadzi program „Zapach poranka”. W Moonsferze króluje autorska kuchnia fusion, czyli kuchnia pełna eksperymentów, niebanalnych połączeń smaków, różnorodnych elementów kuchni z całego świata, zarówno Wschodu jak i Zachodu.
Sama restauracja urządzona jest w iście księżycowym stylu, jest tu przestrzennie, goście mają poczucie intymności, można oddać się interesującym rozmowom. Kolorystycznie dominują beże i biele, stoliki oddzielone są od siebie półprzezroczystymi zasłonami. Jest elegancko ale zarazem prosto i estetycznie. W Walentynki dochodzi do tego serduszkowy kicz, czyli dekoracje na stołach w krwistym czerwonym kolorze. Wybaczamy, bo to Walentynki. Siadamy na wskazanym miejscu, restauracja jest dość pusta, ale to ze względu na wczesną jak na Walentynkowy wieczór godzinę (16), z czasem lokal powoli się zapełnia, przychodzą kolejne elegancko ubrane pary. Wieczorem pewnie żaden stolik nie pozostaje pusty, gdyż już od 2 tygodni wszystkie miejsca na późniejsze godziny są zarezerwowane. Obsługa jest miła, szybka i uśmiechnięta. Jedyna uwaga to sposób podania wina przez kelnerkę, na stole pojawiają się już nalane kieliszki z winem, co nie przystoi w restauracji o tym standardzie i cenach.
Dziś obowiązuje specjalne menu walentynkowe, to znaczy że w ramach określonej ceny za osobę (120zł) można wybrać przystawkę, zupę, danie główne i deser spośród kilku proponowanych przez restaurację. Każda część menu ma dziś swoją walentynkową nazwę, przystawka to Afrodyzjak, zupa to danie z Rajskiego Ogrodu, danie główne nazwano Romeo i Julia a deser nosi romantyczną nazwę Namiętne Marzenia. Wybieramy różne dania,aby jeszcze lepiej poznać tutejszą kuchnię. Nie jest to nasza pierwsza wizyta w Moonsferze, więc i tym razem nastawiamy się na wybitne kulinarne przeżycie.Czekając na zamówione dania podziwiamy panoramę naszej stolicy. Zanim zaczynamy zazdrośnie patrzeć na inne stoliki, na naszym pojawia się różowe wino hiszpańskie de Casta Rosado 2005. Chwilę potem na stół wjeżdża czekadełko w postaci ciepłego grillowanego pieczywa i pysznego serka z czosnkiem i ziołami. Zjadamy ze smakiem, pośpiesznie, bo już zbliża się do nas kelnerka z przystawkami. Z Afrodyzjaków wybieramy karmelizowaną w syropie z granatu świeżą figę na wasabi Mascarpone otuloną podsuszaną szynką, czyli flagowe danie Moonsfery,a także Zapiekany kozi ser podany na karmelizowanym plastrze ananasa, ubrany bukietem sałat skropionych dressingiem malinowo-balsamicznym. Figowa przystawka to Włochy i Japonia na jednym talerzu czyli serek mascarpone łączony z chrzanem wasabi, niespotykana kompozycja o oryginalnym, zaskakującym smaku. Delikatność serka jest tu przełamana ostrością wasabi. Do tego szynka parmeńska, roszponka i rukola. Świeżości daniu dodają pestki granatu i truskawki. Kompozycja smaków jest oryginalna i urzekająca. Tej potrawy, udając się do Moonsfery, zdecydowanie nie można przegapić, szczególnie, że stale jest w karcie. Kozi ser to miłe zaskoczenie, szczególnie dla mnie, jako że z reguły nie przepadam za serami dojrzewającymi. Muślinowy dressing doskonale podkreśla jego ciekawy smak. Krem ze szparagów ubrany salsą z pomidorów i bazylii , który pojawia się na stole niedługo potem, niezbyt miło zaskakuje, jest nijaki, mdły, a salsowe ubranie prawie niewidoczne. Nie jest to dobry wybór. Za to strzałem w dziesiątkę jest karaibski bulion ze skorupiaków z pulpecikami ryżowo – rybnymi. Wypełniony darami morza wywar jest doskonale przyprawiony, perfekcyjny, jedynie wielkość dania nie zachwyca, gdyż zbyt szybko docieramy do dna talerza. Z rozbudzonym po pierwszych potrawach apetytem, kontynuujemy kulinarną przygodę w Moonsferze. Duże wrażenie robi na nas polędwica wołowa przekładana avocado z suszonymi pomidorami na puree daktylowym z sosem anti cucho .Przystrojona chrupiącymi chipsami z ze smażonej cukinii i marchwi. polędwica zapowiada różne niespodzianki. Pod pierwszą warstwą idealnie wysmażonego mięsa odkrywamy kawałeczki rozdrobnionego awokado z suszonymi pomidorami, pod dolną porcją polędwicy ukrywa się puree ziemniaczano-daktylowe o słodkim, niespotykanym smaku. Całość dopełnia ostro-słodkawy czerwony sos anti cucho. Smak potrawy nie zawodzi naszych oczekiwań, jest intrygujący i odkrywczy. Jednak prawdziwa królowa wśród dań głównych tego wieczoru to zapiekana mozzarellą pierś kurczaka podana na bazyliowych gnocchi I bukietem świeżych sałat. Już po pierwszych kęsach wiemy, że jest to znakomity wybór. Nie możemy się oderwać od mięciutkiego mięsa połączonego z delikatną mozarellą, a także rozpływających się w ustach gnocci z boskim kremowym sosem. Zwieńczeniem walentynkowego menu jest deser czyli Carpaccio z ananasa opalone cukrem trzcinowym ubrane chrustem bezowym i kulką lodów wiśniowo – imbirowych a także G’atoe czekoladowe z imbirowymi wiśniami, kulką lodów waniliowych i sosem wasali. Carpaccio nie zachwyca. Pyszny ananas z cukrem trzcinowym, miłe wrażenia estetyczne, ale całość banalna i płaska w smaku. Gatoe okazuje się rozpływającym się w ustach ciastkiem wypełnionym czekoladą i wiśniami, z kulką lodów. Wszystkie składniki są doskonale skomponowane tworząc prawdziwe arcydzieło kulinarne, za którym jeszcze długo będziemy tęsknić. Na koniec jeszcze kilka słów należy się stronie wizualnej dań w Moonsferze. Wszystkie dania są pięknie podane, tworząc poetyckie kompozycje, a tym samym wzmagając niepomiernie apetyt smakoszy.
Rachunek w Moonsferze nie należy do najniższych, do tego doliczają automatycznie 10% serwis, co nie każdemu może się podobać. Ja osobiście wolę sama decydować o wielkości napiwku w restauracjach. To droga restauracja, ale wyrafinowane kulinarne przeżycia w Moonsferze są w pełni warte tej ceny. Przy wyjściu czekają na nas kolejne niespodzianki: czekoladowa fontanta, w której można zanurzać pokrojone owoce, a także losowanie prezentów. Pomysł wyśmienity. Ciągniemy za wstążeczkę i wyskakuje numerek naszej nagrody (trochę jak w „Szansie na sukces” gdzie Mann w ten sposób losuje numer piosenki , którą ma zaśpiewać uczestnik programu). Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale nie mogę powstrzymać się od małego komentarza odnośnie nagród. Moim zdaniem prezent powinien być dostosowany do grupy docelowej, nie jeśli chodzi o wartość, bo rozumiem że niektóre nagrody są symboliczne, ale jeśli chodzi o dopasowanie marki do klienta. Wylosowaliśmy kawę, ale marka tej kawy, ze średniej półki, zdecydowanie nie trafiona jeśli chodzi o Moonsferową klientelę. Warto następnym razem lepiej przemyśleć wybór prezentów. Może lepiej kupić coś tańszego, ale o wizerunku Premium. To takie moje marketingowe 3 grosze. Mimo wszystko walentynkowe losowanie to świetny pomysł i miły gest.
Jeśli Waszym marzeniem jest kulinarna podróż na Księżyc, lubicie odkrywać nowe niespotykane i urzekające smaki, koniecznie udajcie się do Moonsfery, aby odnaleźć kawałek kosmicznego świata na kulinarnej mapie Warszawy.
A poniżej podaję przepis na moje ulubione danie w Moonsferze (cytuję za magazynem Kuchnia):
FIGA KARMELIZOWANA W BALSAMICO, Z SZYNKĄ PARMEŃSKĄ, WASABI, MASCARPONE, PESTKAMI GRANATU I TRUSKAWKAMI
1 łyżeczka masła, 1 świeża, dojrzała figa, 2 łyżki octu balsamicznego (gęstego), szczypta cukru trzcinowego, 10 dag serka mascarpone, 1/2 łyżeczki chrzanu wasabi, garść świeżych listków rukoli, 3 plastry szynki parmeńskiej, pestki z 1 owocu granatu, 10 dag truskawek, grubo tłuczony czarny pieprz, sól
Na rozgrzaną patelnię wrzucamy odrobinę masła i lekko obsmażamy na nim figę z każdej strony. Po ok. 3 minutach odlewamy tłuszcz, dodajemy łyżkę octu balsamicznego i szczyptę cukru trzcinowego. Stale poruszając patelnią, doprowadzamy do zgęstnienia octu i powleczenia figi glazurą. Gdy jest gotowa, rozcinamy ją na krzyż, nie przecinając do końca. Mieszamy mascarpone z wasabi, nakładamy serek na rozciętą i lekko rozchyloną figę, ubieramy danie rukolą, okręcamy lekko plastrami szynki parmeńskiej. Przybieramy pestkami granatu i kawałkami truskawek. Doprawiamy całość świeżo utłuczonym czarnym pieprzem oraz solą, talerz skrapiamy pozostałym octem balsamicznym.
Moonsfera, Wybrzeże Gdyńskie 4, tel. 22 560 37 33
Podsumowanie
Dzielnica: Żoliborz
Kuchnia: międzynarodowa
Ceny: 40-60 zł
Typ lokalu: restauracja
Dodatkowe wymagania: lokal przyjazny dzieciom, ogródek letni
Okazja: elegancka kolacja, kolacja we dwoje, specjalna okazja, z dziećmi
Przepis figa karmelizowana w balsamico jest super, wyszło bardzo smaczne, przepis godny polecenia
Ciekawy artykuł. Pzdr
Ceny, niestety nie odzwierciedlają smaku i jakości potraw.
Fusion, z zasady omijam takie restauracje, taka kuchnia stwarza możliwość nadużyć. Zwłaszcza u nas.
Moonsferę polecam omijać szczególnie.
Zgadzam się z Grześkiem.
Miejsce nie warte uwagi, a już na pewno nie warte tych (kosmicznych!) cen.
Do Moonsfery trafiłam zaproszona na imprezę urodzinową.
Najpierw wrażenie wzrokowe, czyli wystrój: jedna z sal jest nawet nawet, pozostałe – nieciekawe, nijakie, smętne. Nie chce się tam przebywać.
Restauracja jest na najwyższym pietrze. Ale cóż – wysokość to nie wszystko. Z tarasu (a obeszłam cały) widziałam jedynie Wisłostradę, jej światła, hałas i ruch, nieszczególne budynki z tyłu, jedyny sympatyczniejszy akcent – Kępa Potocka z neonem różowych bąbelków.
Nie wiem, jak prezentują się tam dania z karty, my mieliśmy bufet – były beznadziejne. Potrawy – nic szczególnego, kilka za ostrych, mimo, że na imprezie były tez dzieci. Poprosiłam obsługę o pomoc – nie mieli pojęcia jakie dania postawili, miły pan aż w kuchni się dowiadywał – mimo to udzielił mi odpowiedzi mijającej się z prawdą (czyli nie znalazłam tego o czym mówił, a przeszukałam wszystkie pojemniki).
Zatem jedyne smaczne było ciastko z czekoladą i łosoś w sałatce (po prostu niczym go nie zepsuto ;)). Za to tort był najpaskudniejszym, jaki zdarzyło mi się jeść. A torty baardzo lubię i nie narzekam nawet na bardzo słodkie. Ten był bez nakreślonego smaku, słodki ulepek, a na wierzchu najtandetniejsza skorupa z cukru. Szkoda, że nie dodali do niej choćby tej pysznej czekolady, jaka była na ciastkach.
Obsługa – naprawdę dyskretna. Niezbyt pomocna, jedynie – nieprzeszkadzająca.
W mnie nie było to warte nawet połowy tamtejszych cen. A ceny są kosmiczne.
Nie chcę wracać do tego miejsca.