Der Elefant
24 czerwca 2013
Der Elefant, weteran warszawskiej gastronomii, znów otwarty. Szyld, który zapraszał klientów do restauracji od ponad 20 lat, ponownie zawisł na fasadzie budynku przy placu Bankowym. Wszyscy o tym miejscu słyszeli, niejeden je odwiedził. Ja bywałam tam w czasach studenckich (dawno temu to było). Wróciłam po latach zwabiona odrestaurowanym budynkiem jak ze scenografii amerykańskiego filmu i nowym menu. Der Elefant to pierwszy lokal Artura Jarczyńskiego, właściciela takich miejsc jak Szwejk, Jeff’s czy Kompania Piwna. Odnowiony hotel Saski został wzbogacony o nowe skrzydło, w którym mieści się restauracja. Dziedziniec i elewacje budynku przypominające gmach starej fabryki zaprojektował scenarzysta Allan Starski. Brzmi jak bajka z Hollywood? Tak też wygląda. Dziedziniec robi wrażenie, już dla samego widoku warto odwiedzić to miejsce, bo zostało zaprojektowane i wykonane z klasą, na światowym poziomie.
Restauracja ma trzy poziomy, trzy bary, jeden tylko z winami. Ma być też specjalna sala zabaw dla dzieci. Tym razem nie mamy okazji z niej skorzystać, gdyż jak informuje nas kelner, piętro i sale są jeszcze nieczynne. Z chęcią zasiadamy za to na widowiskowym dziedzińcu podziwiając dzieło znanego scenografa. Wiele osób zagląda przez bramy zaciekawionych zmianami, część z nich zostaje zajmując po kolei wystawione na dziedziniec stoliki. Echo roznosi się po dziedzińcu… tak, że dość wyraźnie słychać rozmowy dochodzące z pobliskich stolików… Przy jednym z nich siedzi dwóch dżentelmenów – bywalców „starego” Elefanta. Ku naszemu lekkiemu zdziwieniu jeden zamawia kilka kieliszków wódki i popija je piwem, tłumacząc rozmówcy, że miał ciężki tydzień… Obydwaj liczą na to, że uda im się spotkać właściciela, ale akurat nie ma go na miejscu.
Karta restauracji jest w większości nowa i zawiera dania kuchni międzynarodowej. Są dania kuchni polskiej takie jak pierogi, są smaki bliskowschodnie, są także nuty azjatyckie. Rozpoczynamy od talerza przekąsek, a właściwie kilku talerzyków bo zestaw jest niemały… Mediterranean Mezze Mix (29 zł) to jednak danie nierówne. Miłym zaskoczeniem jest orzeźwiająca, czosnkowo-cytrusowa sałatka z bakłażana, niezły hummus, oliwki czy słony ser. Izraelska sałatka siekana i sałatka ze świeżej natki to z kolei propozycje niejasne, które w większości pozostawiamy na talerzach, bo są po pozbawione smaku.
Pod nazwą Polish Pierogi (24 zł) kryją się domowe pierogi z mięsem, serem i kapustą. Gdy na pytanie o ich liczbę w porcji uzyskujemy odpowiedź, że jest ich 18 (!) 😮 – jesteśmy dość przerażeni, ale na szczęście okazuje się, że są to naprawdę malutkie pierożki. Zamawiamy mix dwóch rodzajów – z serem i z mięsem. Te z serem są wyśmienite, wzbogacone suszonymi pomidorami, dobrze przyprawione. Tych z mięsem nie mamy okazji spróbować, bo zamiast nich dostajemy pierogi z kapustą. Kelnerka przepraszając wyjaśnia, że nie mają z mięsem, bo szef kuchni nie był zadowolony z farszu. Jest gotowa dodać nam jeszcze pół porcji tych z serem, ale ze względu na ilość zamówionego jedzenia i nasze możliwości, grzecznie dziękujemy.
Nie mija wiele czasu po przystawkach, kiedy przechodzimy do dań głównych. Der Elefant Chopped Steak (38 zł) to świeża siekana wołowina z grilla. Obsługa pyta o stopień wysmażenia. Prosimy o medium rare. Jednak przy realizacji lub przy przekazywaniu nasza odpowiedź gdzieś chyba ginie. I tu restauracja dostaje minus, bo stek który dostajemy jest jednak wysmażony. Ale mimo tego jest miękki, wyrazisty i dobrze przyprawiony. Nie korzystamy więc z oferty wymiany dania, która pojawia się zaraz po zgłoszeniu naszej uwagi.
Ginger Lemon Chicken (36 zł) to soczysta marynowana pierś z kurczaka z grilla z warzywami z woka. Mięso jest soczyste, miękkie, a orientalny, pikantny sos z cytrusowo-kolendrowymi nutami – pierwszorzędny. Warzywa z woka są za to dość przeciętne, dlatego chętnie sięgam po odświeżającą sałatkę z bakłażana wybraną przez Pata.
Deserów nie zamawiamy. Jednak w ramach przeprosin za pomyłki przy daniach dostajemy od szefa kuchni gratisowe desery Pavlova czyli bezę ze śmietaną i owocami, to miły gest. Na koniec restauracja serwuje też po kieliszku wiśniówki w charakterze „strzemiennego”.
Rachunek za posiłek jest bardzo przyjemny. Ceny w restauracji są całkiem przystępne, a dodatkowo dzięki promocji na Facebooku załapujemy się na 30% zniżkę (trwa do początku lipca więc jakby ktoś się wybierał to polecamy skorzystać). Obsługa się stara, choć widać, że ten element jest jeszcze do dopracowania. Kilkukrotnie podchodzą do nas różni kelnerzy pytając o to samo (np. czy nam smakuje i czy wszystko jest w porządku – po piątym razie można mieć trochę tego dosyć).
Wieczorem, już po wizycie w restauracji, temat restauracji Der Elefant wraca do mnie mnie jak bumerang. Konwersuję z taksówkarzem, który nie wiedząc gdzie akurat jadłam dziś obiad, zachwala restaurację Der Elefant, a szczególnie jedzenie i chwali się, że z właścicielem chodził do jednej klasy w podstawówce. Mały ten świat… Pewnie niejeden przyznaje się teraz do tej znajomości. I niejeden wróci po latach do restauracji Der Elefant, sprawdzić co się zmieniło…
Der Elefant, plac Bankowy 1, Warszawa Śródmieście, tel. 22 890 00 10
Podsumowanie
Dzielnica: Śródmieście
Kuchnia: międzynarodowa
Ceny: 20-40 zł
Typ lokalu: restauracja
Dodatkowe wymagania: lokal przyjazny dzieciom, lokal przyjazny psom, ogródek letni
Okazja: lunch, spotkanie w grupie, spotkanie z przyjaciółmi, z dziećmi
totalnie niekompetentny personel (kłamią!), niemożliwość zarezerwowania miejsca odstraszają od wizyty w tym miejscu.
Bylem dwa razy. Wystrój świetny. Niezła cytrynówka własnej roboty. Uprzedzają że obsługa się uczy, ale drugie dania za każdym razem były fatalne. Gicze nie nadają się do zjedzenia (na obu wizytach wróciły do kuchni). Hamburger niedosmażony. Siekana wołowina z grilla kompletnie bez wyrazu. Natomiast przystawki polecam (zjedliśmy chyba wszystkie).
Wstąpiłam tam ostatnio, bo było po drodze i skusił mnie widok świeżych ryb i krewetek na lodzie, wystawionych na widok gości. Obsługa niezbyt interesowała się mną, ale że jestem asertywna, to poradziłam sobie z tym faktem. Dla krewetek mam wiele wyrozumiałości, bo lubię je w niemal każdej formie. Niestety, okazuje się, że nie w tej, w której występują one w tej restauracji. Krewetki tygrysie i koktajlowe podane w jednym daniu z okropnie tłustym, ciężkim i słonym sosem śmietanowym, którego po drugim gryzie próbowałam się jakoś pozbyć z krewetek. Nie udało się i pod koniec posiłku najzwyczajniej mnie zemdliło.
Tragedia! Managerka totalnie niekompetentna, wydająca się nieco nie rozumiejąca sytuacji, spoufalająca się z załogą. Kelnerzy totalne nieporozumienie, jedzenie przeciętne. NIEPOLECAM!
Byłam, wnętrze świetne, jedzenie niestety drogie i niesmaczne. Zamówiłam sałatkę z gruszki i z buraka, wszystko surowe, bez smaku… Skusiłam się również z ciekawości na kokosowy ryż, który okazał się zwykłym ryżem i zupełnie nie wiem, dlaczego został nazwany „kokosowym”. Koleżanka próbowała talerz libański Mezze. Był ok, jednak w tej cenie (39zł) stanowczo polecam restaurację Mezze przy Puławskiej. Zdumiewa mnie zresztą tego typu propozycje w tej knajpie.
ja się też załamałam. skusił mnie wystrój tak jakoś w sierpniu a potem strasznie żałowałam…no i widze że do grudnia nic się nie zmieniło…
zamówiłam szaszłyk z warzyw z solą i krewetkami i dostałam jakieś coś mdłe, krewetki i sola bez samku i przeciągnięte, wszystko zimne. aż mi się smuto zrobiło że takie składniki ktoś zrujnował. do tego jakiś sos maźnięty na talerzu. córka zamówiła hambuxa i jakoś chyba był w miarę do zjedzenia.
żałuję tylko bo kelnerka pytała czy smakuje i dla dobra kolejnych klientów powinnam powiedzieć prawdę – że było straszne – ale jakoś nie umiałam tej prawdy z siebie wyrzucić.
niesmak do dziś 🙁 a takie piękne wnętrze
Dwa razy dałam szansę części rybnej Der Elefant i dwa razy coś było nie tak. Za pierwszym razem nasza kolacja trwała 3,5 godziny, a czas oczekiwania na każde danie (przystawki, danie główne, deser) wynosił ponad godzinę. Nie spieszyło nam się, ale mimo wszystko przydałaby się sprawniejsza obsługa. Poza tym, gdy wybraliśmy już rybę dnia, kelnerka poinformowała nas, że jedno danie kosztuje 125 złotych. Nie mrugnęliśmy okiem, ale naprawdę lepiej czulibyśmy się, gdyby kelnerka raczyła nas poinformować o cenie, przyjęła zamówienie. Trick jak telemarketingu.
Za drugim razem było jeszcze gorzej. Po wielu dramatycznych próbach łapania kelnera wzrokiem udało nam się zamówić ostrygi. Niestety pośród ostryg poruszał się wesoło robak, który z muszli przewędrował na mój talerz i kontynuował podróż. OK, takie rzeczy się zdarzają, ale sztuką jest na to odpowiednio zareagować. Tymczasem kelner zdziwiony naszą prośba o wymianę talerzyka z robakiem stwierdził, że ostrygi to przecież też zwierzątka, więc niespodzianki w postaci robala się zdarzają i nie ma co robić sensacji. Poprosiliśmy o wymianę zarobaczonej ostrygi i rzeczywiście dostałam obietnicę 3 szt. ekstra. Niestety na obietnicy się skończyło, bo przez kolejny kwadrans kelner się do nas nie pofatygował. Gdy interweniował mąż, usłyszeliśmy tekst w stylu „zaraz, jem przecież!”. No po prostu jak w „MIsiu”.
Trzeciej szansy już nie dam. Tym bardziej że z menu wyleciał zestaw zimnych przekąsek z owoców morza – coś co absolutnie wielbiłam w Seafood Bar w Amsterdamie i miałam nadzieję odnaleźć w Polsce.