Bazar Kocha
7 grudnia 2014
Mokotowska. Warszawska ulica modowa kategorii de lux. Ostatnio pod numerem 33/35 pojawił się nowy, pokaźny, przykuwający uwagę zielony neon naprzeciwko mojego ulubionego sklepu z ciuchami. Na szyldzie dwa słowa: Bazar Kocha. Czy to nowy butik? Mimo, że Mokotowska słynie głównie ze sklepów biżuteryjno-modowych to pod tym adresem nie handluje się ani ekskluzywnymi ciuchami, ani naszyjnikami, torbami czy butami z najnowszych kolekcji. Tutaj chodzi o smak i jedzenie, bo Bazar Kocha to nowa restauracja i delikatesy, które odwiedzam w Mikołajki, w dniu otwarcia lokalu. Wyjaśnienie rozebranej na części nazwy znajdujemy na stronie restauracji. Bazar (definicję pierwszej części pominę, wszyscy wiemy co to bazar), Kocha to 3 os. l. poj. czasu teraźniejszego czasownika kochać. Drugi człon nazwy ma jeszcze jedno źródło, gdyż właścicielem i inicjatorem nowej restauracji jest Marcin Koch, autor bloga Kuchnia Kocha, wcześniej prowadzącego też blog Coollinaria. Oba blogi śledziłam od dawna, a od niedawna z niecierpliwością oczekiwałam na otwarcie lokalu prowadzonego przez ich autora. Właściciel skończył z wyróżnieniem paryską akademię kulinarną Le Cordon Bleu, gotował m.in. w Toskanii, Barcelonie i Hong Kongu. Czy wprowadzi modę na dobre jedzenie na modną, modową Mokotowską gdzie do tej pory moda górowała nad dobrymi smakami?
Światła w lokalu są przyciemnione, pojedyncze lampy w ciepłych barwach nadają restauracji przytulnej atmosfery, w której ma się ochotę zasiąść na dłużej. Jest też trochę klimatów industrialnych reprezentowanych przez ścianę przypominającą dach z blachy falistej czy metalowe krzesła. Uwagę przykuwają także inne elementy dekoracji wnętrza, takie jak oryginalne żarówki, czy gałęzie umieszczone pod sufitem. Lada przypomina stoisko z targu ze smakołykami z południowej Europy. Znajdziemy tam m.in. robione na miejscu przetwory czy słodycze, które już wkrótce będzie można kupić na wynos do domu. Po lokalu krząta się obsługa ubrana w kraciaste koszule. Trochę jeszcze jest nieporadna i nasz pan kelner nie do końca potrafi sprzedać dania z karty, ale kładę to na karb świeżości lokalu.
Z krótkiej, interesującej karty próbuję pięciu różnych dań i dwa desery. Mój absolutny faworyt to kaczka (49 zł) czyli pierś kaczki / grillowane brzoskwinie / gratin ziemniaczane. Mięso jest różowe, mięciutkie, z przyjemnie chrupiącą skórką, dodającą potrawie dodatkowej struktury. Zaraz za wybitną kaczką na mojej liście jest ravioli dyniowe (24 zł). Ravioli jest suto wypełnione delikatnym nadzieniem dyniowym, posypane wspaniałym serem łomnickim o mocnej nucie dymnej, z oliwą i rzeżuchą uzupełniającą danie o lekko ostrzejszy akcent. Byłoby idealne gdyby pierożki nie zostały podane posklejane. Ich kosztowanie jest utrudnione, gdyż rozwalają się podczas próby oderwania od talerza. Ciekawie podane jest rillette z kaczki (29 zł), które ląduje na stole w metalowej puszce, którą sobie trzeba samodzielnie otworzyć (tak naprawdę wystarczy zdjąć wieczko, nie próbujcie otwierać puszki w sposób „tradycyjny”). Rillette jest delikatne, z warstwą tłuszczyku i smakuje idealnie w połączeniu z marynowaną wytrawną cebulką i słodką brioche.
Poprawna i ciekawa choć nieporywająca jest Makrela (17 zł), którą tak poleca kelner. Surowa, lekko zamarynowana dojrzewająca makrela ułożona została na koprze włoskim przypominającym z wyglądu makaron tagliatelle wzbogaconym o marynowany imbir, z plasterkami pomarańczy. Bardzo udana jest także Troć tęczowa (49 zł) spoczywająca dumnie na lekkim i nieprzytłaczającym makaronie orzo, z sosem Bisque, w towarzystwie ugotowanego na parze kopru włoskiego. Ryba jest przygotowana idealnie, mięciutka, a oryginalne dodatki dopełniają harmonii dania. O mały włos nie zamówilibyśmy deseru, gdyż nie ma ich w karcie, a kelner opowiada o słodkiej ofercie restauracji mało przekonywająco. Na szczęście jednak krótki spacer po lokalu pozwolił mi dostrzec cudnej urody desery wystawione w ladzie przy wejściu. Eklerka z musem orzechowym to pozycja nie do ominięcia, to deser absolutnie uzależniający. Dyniowy sernik, który prezentował się na talerzu nadzwyczaj elegancko z jesienną dekoracją w kształcie liścia, nie przypadł mi tak bardzo do gustu. Dyniowy i sernikowy smak został całkowicie zdominowany przez bardzo mocną nutę cynamonu, zdecydowanie za mocną. Żałuję, że nie miałam okazji spróbować wersji chałwowej, ale jak oświadczył kelner, ktoś mu ją zabrał sprzed nosa. Trzeba poćwiczyć asertywność kelnerze :).
Bazar Kocha to restauracja, którą łatwo polubić, nie tylko ze względu na lokalizację naprzeciwko mojego ulubionego sklepu z ubraniami. Ma potencjał stać się dla mnie równie częstym miejscem powrotów, choć torby z zakupami będą pewnie mniejszych rozmiarów od tych z odzieżą. Nie brakuje tam ciepłej atmosfery, ciekawego wystroju i dobrego jedzenia. Wkrótce będzie także spory wybór delikatesów na wynos. Wystarczy trochę podszkolić obsługę i będzie naprawdę dobrze. Czy to będzie modny lokal w tym sezonie? Moja intuicja mówi, że inaczej być nie może.
Bazar Kocha, ul. Mokotowska 33/35, Warszawa, Śródmieście.
Podsumowanie
Dzielnica: Śródmieście
Kuchnia: międzynarodowa
Ceny: 40-60 zł
Typ lokalu: restauracja
Przewodnik: nowe miejsca
Okazja: babskie ploty, kolacja we dwoje, lunch, śniadanie, spotkanie w grupie, spotkanie z przyjaciółmi
Sie wybiore sprawdzic w tym tygodniu… no i sprawdze czy AleWino w sasiedztwie jeszcze zyje 🙂
Właśnie dzisiaj byłam, i jedzenie przyzwoite ale obsługa do wymiany. Najpeiw długo nikt do nas nie odchodził, a potem pani podeszła bez czegokolwiek do pisania. Jak poszła po długopis to nie było jej 10 minut. Obok do stolika nikt nie podszedł przez dobre 20 min. A potem jak złożyli zamówienie i czekali aż je w końcu dostaną to podszedł do nich ktoś z obsługi i zapytał „jak państwu smakowało” a oni że przecież nic jeszcze nie dostali. Pierwszy raz w życiu nie zostawiłam napiwku. Fatalna obsługa.
Do obsługi też miałam zastrzeżenia, choć fatalnie nie było, ale dobrze też nie…. Muszą nad tym popracować…
Mam wrażenie że kompletnie nie mają tam żadnego systemu. Nie mają stref więc kelnerzy się kręcą i właśnie dlatego obok stolik musiał tak długo czekać aż się nimi ktoś zainteresuje. Ja naprawdę nie jestem wymagająca, ale tak źle nie zostałam dawno obsłużona. Zwłaszcza że poszłyśmy potem na vino do Pini zaraz obok i tam był jeden kelner, który wida jak dobrze wszystko ogarniął, potem długo jeszcze o tym dyskutowałyśmy.
Obsługa jak powyżej, pomyłka za pomyłką, percepcja czasu oraz logiki podawania dań równa zeru. Zestaw obiadowy jest pospolitym daniem, zwykła zupa, gulasz wieprzowy zbyt rzadki ze zbyt twardą, lub bardzo twardą wieprzowiną podany bez łyżki. Wieprzowina w bekonie nieco lepsza, nie pamiętam dań wołowych, być może ich po prostu nie było w menu. Wyroby cukiernicze mogą się okazać silną stroną podobnie jak współczynnik hipsterstwa w samym niezbyt oryginalnym, lecz bardziej pretensjonalnym wnętrzu, kopią elementów kiedyś nowych dwie dekady temu w knajpach w Kalifornii. Internet nie funkcjonował.
Reasumując, lokal może się okazać miejscem atrakcyjnym w standardzie warszawski-hipstersko-polskim, ale dla klientów z szerszym doświadczeniem, BK przypomina bardziej prace maturalną w technikum gastronomicznym
Obsługa chyba nad sobą pracuje, ponieważ wczoraj co chwila kelner do mnie podchodził i pytał czy wszystko jest ok – aż do przesady! Nie czułam się niestety przez to swobodnie. Wystrój – bardzo mi się podoba, przytulnie, przestrzennie, ciepło. Idea bazaru i sprzedawania (wkrótce) różnych produktów to moim zdaniem strzał w dziesiątkę! Ale dania.. moje RAVIOLI DYNIOWE było po prostu zimne i twarde. Wielka szkoda, bo nadzienie przepyszne (!!!!) i danie świetnie doprawione! Mogłoby być wielkim hitem wczorajszego wieczoru, no ale cóż.. WOŁOWINA – bardzo droga i mało wyrazista w smaku. SŁODKI BURAK – w karcie piszą, że jest pieczony, więc myślałam że będzie „na ciepło”. Nie był, ale mimo wszystko bardzo dobra przystawka. TERRINA – bardzo ciekawy smak konfitury. DESERY – niestety nie było eklerek nad czym ubolewałam. Krem czekoladowy, który zamówiłam był po prostu ok. Ogólnie uważam, że lokal jest bardzo drogi w porównaniu do jakości dań, jakie serwują. Mimo wszystko zasługują na drugą szansę i pewnie wrócę kiedyś na ravioli, mając nadzieję, że będzie lepiej dopracowane.
Tak sie nie powinno trzymać herbaty…w sloikach na kg i z dostępem do światła…w życiu nie gdzie ona smaczna i aromatyczna.
Wielkie rozczarowanie. Obsługa jak wyżej. Dania malutkie i nie pozwalające smakiem. Ceny wygórowane jak na coś o przeciętnym smaku i takiej wielkości. Wyszłam głodna i zła. Wnętrze faktycznie piękne i miłe, ale ladnymi widokami nie mozna sie najeść.
ględzicie z tą obsługą, dla mnie była co najmniej ok.
a jestem pod tym względem wyjątkowo wymagający