Food Market vel Urban Market w 1500 m2
29 stycznia 2012
Mieszkałam parę lat temu przez czas jakiś w Hamburgu. Bardzo zazdrościłam jego mieszkańcom wielu fantastycznych imprez kulinarnych. Pamiętam m.in. tydzień kuchni szwarcwaldzkiej, weekend z kuchnią z południowego Tyrolu, dni kuchni włoskiej, francuskiej etc. W weekendy w różnych dzielnicach kusiły do odwiedzin małe bazarki z regionalnymi produktami. Bardzo chciałam, żeby tak było i u nas.
Minęło parę lat, Warszawa jest już inna, ciągle zmienia się i wzbogaca kulinarnie. Mamy sobotni Bio Bazar w dawnej Fabryce Norblina, w okresie letnim odbywają się kiermasze regionalne na Nowym Świecie i Nowym Mieście, a w porze zimnej można wpaść na regionalne przysmaki do Blue City. W okolicach świąt zorganizowano nawet coś na wzór Christmas Market, choć do tych które odbywają się od lat w miastach niemieckich, jeszcze wiele nam brakuje. Ale najważniejsze, że się dzieje i to dzieje się coraz więcej ciekawych smacznych wydarzeń w stolicy.
W sobotę na terenie klubu 1500 m2 odbyła się interesująca impreza kulinarna – Urban Market. Okazją do niej były pierwsze urodziny Myomy. Tematem imprezy był szeroko rozumiany food. Food market, food design i warsztaty kulinarne. Pod dachem zgromadziło się kilkudziesięciu wystawców zwiazanych z tematyką jedzenia. Jedni w bezpośredni sposób serwując smakołyki na miejscu (min. Beirut, Bagno Food & Wine, Sto900, Myomy, MR Pancake, U Artystów, Grysik), inni pośrednio wystawiając artykuły gospodarstwa domowego, książki kulinarne (Books for Cooks) czy artykuły dla dzieci związane z jedzeniem (Mama Gama). Oprócz stoisk w ramach imprezy odbyło się kilka warsztatów kulinarnych m.in. kuchni azjatyckiej, wegeteriańskiej, degustacja serów, a także specjalne warsztaty dla dzieci.
Spróbowałam kilku serwowanych na Urban Market specjałów i najbardziej przypadł mi do gustu gratin z czerwonej cebuli, na białym winie pod parmezanem przygotowany przez lokal STO900, a także babaganoush, który jadłam na stoisku Beirutu. Sto900 to nowy lokal, który otwiera się na terenie klubu 1500 m2 już za dwa tygodnie. Wpadnę z pewnością i liczę, że pojawi się tam mój gratin z cebulą.
Przez 1500m2 przewinął się tego dnia tłum ludzi, którzy jedli, konwersowali o jedzeniu i nie tylko. Atmosfera była przednia, rodzinna, przyjacielska. Czułam się jak na jakimś pikniku, tylko pod dachem. Spędziłam tam prawie 1,5 godziny kursując między stoiskami, konwersując, oglądając stoiska, jedząc, robiąc zdjęcia. Spotkałam inne kulinarne poszukiwaczki – Minta Eats i Nakarmioną Starecką. Jadłyśmy, robiłyśmy zdjęcia, przemieszczałyśmy się.
Raduje się serce moje na takie kulinarne imprezy i proszę o więcej. Dużo więcej. I częściej.
Podsumowanie
Przewodnik: wydarzenia