Sto900 – StoLICA chce takich więcej
4 marca 2012
Sto900 poznałam podczas Urban market, poświęconemu jedzeniu i designowi, który odbył się niedawno w lokalu 1500 m2. Jadłam tam niezwykłe gratin z czerwonej cebuli, na białym winie pod parmezanem… przygotowane przez Złotego, szefa kuchni Sto900. Smakołyki przyrządzane przez Złotego poznałam już parę miesięcy wcześniej. Rewelacyjny stek, podany z niezwykłym słodko-kwaśnym dżemem z pomidorów, który jadłam w Bagno Food & Wine to również jego dzieło.
Sto900 zaanonsowało swoje otwarcie na Urban Market, potem zrobiło sporo szumu na Facebooku, aż wreszcie tydzień temu otworzyło swoje drzwi dla głodnej, stołecznej gawiedzi. Zaczęli z przytupem, od brunchu. Za 20 zł proponują opcję „All you can eat”. To chyba w tej chwili najlepsza oferta brunchowa w stolicy. Brunch serwowany jest w sobotę i niedzielę od 10 do 14.
My z racji godzin drzemki Smakusia pojawiamy się w Sto900 tuż po brunchu, zachęceni informacją na Facebooku anonsującą menu lunchowe dostępne od 15.00.
Sto900 to miejsce w klimatach alternatywnych, niezobowiązujące, na luzie, nawet trochę niedbałe. Wystrój to mieszanina różnorodnych, starych mebli, drewniana podłoga, a do tego otwarta kuchnia, gdzie można podglądać pracę kucharzy i mieć oko na swoje dania jeszcze przed podaniem. Dla dzieci przeznaczono specjalną salę zabaw z wygodnymi pufami, mnóstwem zabawek i przewijakiem.
Goście lokalu to zbiór różnorodny. Są w różnym wieku i na różnym etapie gastronomicznych poszukiwań. Z przewagą wyluzowanej młodości. Jest tu spory podzbiór rodziców biegających za swoimi dziećmi, podzbiór dzieci uciekających przed rodzicami, ale także grupa balangowiczów, odpoczywających po nocnych hulankach przy jasnym browarku.
Na tablicy przy barze wypisane są dania dostępne w porze lunchowej. Nie ma niestety mojego gratin z cebulką, w którym się zakochałam na Urban Market… Bardzo poproszę, żeby był następnym razem. Jest za to sałatka, burger, falafel i kilka innych dań. Mimo, że menu brzmi zachęcająco, dania nie jest tak łatwo zamówić. Bo w Sto900 choć miło i sympatycznie, to czeka na nas lekki organizacyjny chaos. Ciężko dojść, kto tu obsługuje, a także czy i kiedy będzie można coś tu zjeść. Myślę, że łatwiej jest podczas brunchu, gdzie jest po prostu samoobsługa. Po kilku rundkach między barem, stolikiem, barem, a kuchnią udaje mi się znaleźć kogoś, kto chce przyjąć moje zamówienie. Uprzedzona, że na burgera i falafel trzeba będzie trochę poczekać, zamawiam także sałatke i kapustę, które mają być szybko.
Siadamy przy stoliku blisko pokoju dla dzieci i czekamy… Naszych dań jak nie ma tak nie ma, proszę więc o podanie czegoś na ząb, choćby suchego chleba, bo jesteśmy już bardzo głodni, co Smakuś podkreśla donośnym „Mniaaaaammmm!?!?!”. Na stół wjeżdża… chleb z dwiema wielkimi porcjami past… zielona tapenade z oliwek i biało-zielone tzaztiki… oba obłędne znikają w kilka sekund wywołując wyścigi kawałków chleba zagłębiających się w kokilkach oraz dyskusję konflikty o to kto zjadł więcej.
Niedługo potem na stole pojawia się kapusta z jabłkami i wędzonym boczkiem… W kolorze bordowym, z rodzynkami… trochę kwaśna, trochę słodka, okraszona kawałkami jabłek… wyśmienita… Sałatka cezar to nie jest danie zbyt oryginalne, ale ta jest wyjątkowo smaczna. Burger z buraczkami .. to mistrzostwo świata… Ekofalafel niezły, choć pozostałe dania smakowaly lepiej.
Po spożyciu obiadu wypuszczamy Smakusia do dziecięcego wybiegu, co bardzo mu się podoba. Pokój jest spory i zawiera dużo puf, samochodów, klocków, pluszaków i innych rzeczy budzących zachwyt małych dzieci. Co najważniejsze – pokój pozwala na chwilę zapomnienia również rodzicom 🙂
Sto900 to wyluzowana słoneczna planeta, pełna kreatywności, słońca, świeżości i lekkości, przeplatana odrobiną chaosu. To zakręcone miejsce z pyszną kuchnią.
Sto900, ul.Solec 18/20, (restauracja zamknięta !)
Więcej zdjęć z mojej wizyty w Sto900 znajdziecie na Funpagu Restaurantica.pl na Facebooku.
Ocena Sto900 pod względem przyjazności rodzinom z dziećmi – Baby Menu: Sto900
.
Relacje z brunchu w Sto900 znajdziecie u Nakarmionej Stareckiej i na Froblogu
Brzmi zachęcająco. Trzeba tylko mieć nadzieję, że ogarną się jakoś z kwestiami organizacyjnymi 🙂
Brzmi zachęcająco, mimo wzmianki o chaosie, który często się obserwuje w nowo otwartych miejscach. Miejmy nadzieję, że się obsługa się dotrze. chętnie sprawdzę to miejsce.
zazdroszczę tych smaków od czytania których oszalały mi ślinianki ;P
do wawy nie wybieram sie póki co ale już wiem jaki będzie punkt programu gdy będę już tam przchodził przypadkowo z tragarzami 🙂
funpagu? 🙂
Jednym słowem maskara -pełno dzieciarów i hałas , dla osób bez dzieci to męka i tyle
W tym, co pisze Meg jest coś na rzeczy.
Byłem i jadłem przedwczoraj. Jedzenie pyszne, natomiast mieliśmy w gronie dużą dyskusję, czy ma sens koncepcja łączenia w jednym miejscu tak wielu funkcji – dzieciatej, diningowej i barowo-knajpianej. Ktoś, komuś zawsze będzie zawadzał. Coś zgrzyta w atmosferze, gdy jecie stek a obok przy stoliku obficie leje się browar w rozochocone gardła.
ja jestem za łączeniem, szczegolnie dobrego jedzenia i miejsca dla dzieci, drinkowa niekoniecznie… ale nie wystarczaja mi typowe kawiarnie dla dzieci ze słabym jedzeniem (poza wyjatkami)…
Będąc przejazdem w Warszawie nie chciałam stołować się w bardzo przypadkowym miejscu więc skorzystałam z zachęcającej recenzji prosto z lubianego przeze mnie bloga. Szukałam „burgerowni”.
Knajpa sto900 – ledwie do niej trafiliśmy. Wejście przez bramę na podwórze bez jakiegokolwiek opisu. No nic. Miłe wrażenie chłodu i spokoju na zamkniętym z czterech stron podwórku – fajnie bo dzień był upalny. Koncept oryginalny – kwestia gustu. Dzieci biegające prawie nad stolikami na podwórzu – mi przeszkadzały, ale to nie wina knajpy.
Moje wrażenia: obsługa słabo zainteresowana gościem – stojąc przy barze i słuchając dyskusji pracowników, zastanawiałam się kiedy wydam się im na tyle namolna żeby przyjęli zamówienie.
Czas oczekiwania – długi, trzeba wziąć coś przed daniem głównym (ok. 40 min)
Jedzenie: tortilla – super, bardzo smaczna.
Burger hawajski – kotlet z mieszanego mięsa zapiekany z grillowanym ananasem, czerwoną cebulą i serem. Poprawny.
Burger wege… nie polecam – pierwszy raz jadłam kapelusz pieczarki nasączony sosem sojowym, zapieczony z serem i pomidorem. Nie do zjedzenia – taka ilość sosu sojowego musi powodować ból żołądka.
Do tego dwa ukraińskie cydry. Rachunek – ok 100 zł.
Miejsce i kuchnia z potencjałem i niestety „typowo polskim” podejściem do klienta. Przy tej wysokości cen – jakoś to będzie.
To tyle z subiektywnej oceny po pierwszej i niestety ostatniej wizycie. Nic mnie nie poruszyło na tyle, by tu kiedykolwiek wrócić.
Jadłam tam bardzo dobra zupę marchewkową i makaron z pesto, który był po prostu ok. Niestety tylko to miałam do wyboru jeśli chodzi o dania bezmięsne. Idąc tam trzeba naprawdę wyluzować:) Tak jak napisano w opisie- jest to miejsce alternatywne i trzeba być przygotowanym na:
– chaos
– kelnerów, którzy nie wiedzą momentami co się dzieje, a podchodząc do baru złożyć zamówienie nie wiadomo kto obsługuje. Ja natknęłam się na panią, która stojąc za ladą w centralnym miejscu powiedziała, że ona już jest po pracy i z zamówieniem to do tego pana obok:)
-ok 40 min oczekiwania ale wybaczam wierząc, że wszystko świeże i na bieżąco przygotowywane
-poszukiwania toalety w zakamarkach slumsowych
Wydaje mi się, że to miejsce można kochać lub nienawidzić;)
Planuję dać jeszcze jedną szansę temu miejscu wybierając się tym razem na brunch, tylko mam nadzieję, że nie trafię na domowe przedszkole:)