Peekaboo Cafe & Bistro
17 lutego 2013
Peekaboo Peek-a-boo, peek-a-boo I see you! … tak mniej więcej brzmią słowa angielskiej piosenki-zabawy, której uczą się kilkuletnie dzieci w przedszkolu. To odpowiednik naszego Akuku! :-). To właśnie ta piosenka oraz kilkuletni syn właścicielki, który ją sobie podśpiewywał byli inspiracją do oryginalnej nazwy nowej kawiarni otwartej niedawno na Chodkiewicza. Peekaboo Cafe & Bistro powstało w lutym w miejscu zamkniętego niedawno lokalu News Bistro. To miejsce nastawione głównie dla dzieci i rodziców.
Przed przyjazdem obawiamy się o miejsce do parkowania, o które niełatwo w tej okolicy. Jednak właściciele lokalu pomyśleli o zmotoryzowanych i zapewnili kilka miejsc na parkingu w pobliżu kawiarni, specjalnie dla gości. Wita nas ciepłe pomieszczenie o domowym klimacie. Na każdym kroku widać tu dbałość o detale: na ladzie stoją różyczki w wazonie, między ciastami wystawionymi na ladę zerkają na mnie nieśmiało dwa małe misie, które idealnie pasują do słodkiego otoczenia. Przy filiżance kawy można też zainspirować się sentencjami wypisanymi na ścianie niedaleko baru. Dobrze się tu czuję od razu po przekroczeniu progu.
Najmłodsi mogą pobawić się w oddzielnym pokoju wypełnionym niebanalnymi zabawkami. Nie znajdziemy tu popularnych klocków i pluszaków z Ikei obecnych w wielu kącikach zabaw. Jest za to piękny domek dla lalek, kuchenka z pełnym wyposażeniem, warzywniak i wiele innych… Oprócz zabawkowego pokoju jest jeszcze dodatkowa sala przeznaczona na różnorodne zajęcia dla dzieci np. plastyczne albo z pantomimy. W czasie kiedy maluchy szaleją, rodzice mogą spokojnie coś zjeść, a gdy chcą sprawdzić, co robią ich dzieci, mogą je podglądać na małym monitorze zawieszonym w sali kawiarnianej. Nad nim znajduje się także zwykły telewizor, który akurat mi wydaje się zbędny… ale może bankowcy z pobliskich biurowców będą mogli oglądać tam na lunchu TVN24. Dla mnie osobiście piękne wnętrza, gazety, jedzenie i dobre towarzystwo zupełnie wystarczą.
Peekaboo to szczęśliwie kolejne miejsce dla dzieci i rodziców, gdzie jedzenie nie ogranicza się tylko do tostów i ciastek, po otwartym od roku Pomponie i najnowszej kawiarni Mama Lama. Zjemy tu także normalne ciepłe posiłki przygotowywane na miejscu przez szefa kuchni Marcina Lesiaka, który doświadczenie zdobywał pod okiem m.in. Luca Dernacourta (Boathouse) i Martina Gimeneza Castro (Podkowa Wine Depot). Dzień w Peekaboo możemy zacząć od śniadania. Do wyboru mamy m.in. owsiankę, jogurt z musli, twarożek, jajecznicę i suflet z jajek. Oprócz śniadań są kanapki na ciepło, sałatki, makarony z różnymi sosami. Jest także specjalne menu dla dzieci, a w tygodniu zestawy lunchowe.
Jest kilka minut po jedenastej, więc zamawiamy śniadanie. Suflet z jajek z pieczarkami (14 zł) nader rzadko obecny w śniadaniowych menu, podany jest z pyszną świeżą bagietką. W małej kokilce zapieczono jajka, pieczarki, a na wierzchu umieszczono pomidorek koktajlowy. Danie jest pokaźnych rozmiarów, nie zawodzi oczekiwań. Zmieniłabym tylko podawany do niego widelec, który jest ciut zbyt wąski, co znakomicie utrudnia opróżnianie zawartości miseczki :-(. Twarożek z bananem (12 zł) podany jest z syropem klonowym stanowiącym dla mnie niespodziankę, bo nie wspomniano o nim w opisie potrawy. Razem z serem i bananem stanowią jednak ciekawe i smakowite połączenie. Dużej misce wypełnionej serem towarzyszy świeżutki croissant. Do tego popijamy kawę Costa Rica z dripa (9 zł) i podaną w dzbanku herbatę owocową z egzotycznymi nutami Hawaian Dream, która przyjechała z Florencji. Po jakimś czasie, gdy Smakuś szaleje otwierając szafki w zabawkowej kuchence, a my opróżniliśmy już nasze filiżanki, znów głodniejemy.
Nasza druga jedzeniowa runda w Peekaboo to kanapka z polędwiczką wieprzową (15 zł). Gdy kanapka pojawia się na naszym stole, cieszymy się że zamówiliśmy tylko jedną. Bo to nie kanapka, tylko prawdziwa KANAPA, która z powodzeniem mogłaby zastąpić lunch albo danie obiadowe. Między dwa kawałki pieczywa posmarowanego konfiturą (chyba ze śliwek), włożona została sałata z sosem winegret, solidna porcja polędwiczek i sadzone jajko. Piękną kompozycję spina wykałaczka zakończona pomidorkiem cherry. Danie nie tylko pięknie się prezentuje, ale ma także rewelacyjny smak. Mięso jest delikatne i mięciutkie, łatwo się kroi, a pozostałe dodatki ciekawie skomponowane. Niby prosta kanapka, a pomysłowa i po prostu smaczna. To zdecydowany faworyt naszego śniadania w Peekaboo. Po takim śniadaniu wytaczamy się w dobrych humorach i lekko przejedzeni do samochodu marząc o spacerze na świeżym mroźnym powietrzu.
Peekaboo to nie tylko popularna dziecięca gra w chowanego i intrygująca nazwa miejsca, gdzie można wybrać się z pociechami. To także piękne wnętrza, domowa atmosfera i smaczne jedzenie. Mieszkańcom okolic Chodkiewicza mogę tylko pozazdrościć…
A na koniec moja ocena miejsca w ramach rankingu Baby Menu – miejsc przyjaznych rodzinom z dziećmi
Menu dla dzieci : TAK – 3/3 pkt (jest specjalne menu dla dzieci, w tym: krupnik, nuggetsy, naleśniki z serem i brzoskwinią, pomidorowa, spaghetti, domowy burger)
Fotelik dla dziecka : TAK – 3/3 pkt
Kącik do zabawy / zabawki : TAK – 3/3 pkt (osobny pokój dla dzieci z dużą ilością ciekawych zabawek, standard znacznie powyżej zabawek z Ikei 🙂 – jest domek dla lalek barbie, kuchnia, sklep z warzywami, łódź podwodna, niestandardowe zabawki, które powinny bez reszty zająć dziecko na jakiś czas)
Przewijak: TAK – 1/1 pkt
Inne plusy: TAK – 1/1 pkt (kawiarnia z przeznaczeniem do zabawy dla dzieci, zajęcia dla dzieci, miłe podejście do dzieci i zainteresowanie ze strony obsługi, monitor w kawiarni, na którym można obserwować bawiące się w oddzielnej sali dzieci)
Ogólna Ocena Baby Menu: 11/11 pkt
Peekaboo Cafe & Bistro, ul. Chodkiewicza 7, tel.22 370 21 71
Podsumowanie
Dzielnica: Mokotów
Ceny: 20-40 zł
Typ lokalu: kawiarnia
Dodatkowe wymagania: kącik zabaw dla dzieci, lokal przyjazny dzieciom, menu dla dzieci, ogródek letni, przewijak
Okazja: babskie ploty, lunch, śniadanie, z dziećmi
zapowiada się fajnie, szkoda, że mam daleko:(
bardzo przyjemne miejsce z super jedzeniem i atmosferą. szkoda tylko, że do południa więcej jest tam lunch’ujących się z okolicznych biur niż dzieci, ale z drugiej strony trudno się dziwić bo kuchnia przyciąga:)
Byliśmy tam na śniadaniu w zeszłą niedzielę, pusto zupełnie ze względu na zbliżający się długi weekend, co nam bardzo odpowiadało. Kącik dla dzieci faktycznie bardzo ładny i chłopcy szaleli aż miło, ale trochę rozczarowana byłam wyborem śniadań, w sumie może z 5 pozycji. Tost z serem i szynką bardzo przeciętny, reszta (owsianka i jajecznica) bardzo smaczna. Generalnie polecam jesli ktos ma blisko, my raczej juz tam nie pojedziemy, aż takiego szału nie ma, żeby tłuc się z Bemowa na drugi koniec miasta. Mam jeszcze jedną uwagę jeśli chodzi o Twojego bloga. Zaznaczyłaś gdzieś, że nie piszesz o miejscach, które niewarte są odwiedzenia. Błąd. takie informacje są też potrzebne. Poza tym blog miałby hmmm jakiś pazur, bo na razie to wszystko i zawsze w 90% Ci się podoba, co jest trochę monotonne i takie ugrzecznione na maksa. Pozdrawiam
dzięki za komentarz odnośnie peekaboo i mojego bloga. Nie jest to prawda że nie pisze o miejscach ktore nie sa warte odwiedzenia, pisze o takich miejscach i to dość szczegółowo, choć oczywiście miejsc które są ciekawe i warte polecenia jest u mnie więcej bo starannie wybieram miejsca do których się wybieram… zapraszam do regularnego sledzenia bloga, mam nadzieję ze znajdziesz na nim poszukiwany pazur…
„Z pazurem w przełyku
CZASEM WYOBRAŻAM SOBIE nieprzyjemne rzeczy, które tylko teoretycznie mogłyby mnie spotkać, że na przykład mam w lodówce wyłącznie mrożoną fasolkę po bretońsku z bloku albo, że żona przyłapała mnie w motelu „Kosynier” z solistą krakowskiej operetki. Od dziś do listy tej dołączam realną przykrość – jedzenie w restauracji „Złoty Pazur”.
Rzeczony lokal mieści się przy ulicy Mackiewicza, prawie naprzeciwko Billi, a powiedziała mi o nim ma dobra mama, wstrząśnięta tym, że podano jej tam łazanki z kapustą zagrzane we wrzącej wodzie (tak jest, gotowe łazanki z kapustą wrzucono bezpośrednio do garnka z wrzątkiem w celu odgrzania!),
a następnie odcedzone. Pognałem więc do „Pazura”. Czarno-zielone wnętrze udanie zdobią liczne lustra, zegar z napisem „łazienka” (po angielsku), naklejka z kopulującymi króliczkami i półki pełne najnowszych zdobyczy chemii zamkniętych we flaszkach z naklejkami „Cin-cin” lub „Dorato”. Poprosiłem najpierw o barszcz z uszkami. Miał on kolor landrynkowy i smak torebkowego ersatzu, a w gamie doznań niesionych przez uszka dominowało surowawe ciasto. Kleistej mazi ze środka nie próbowałem nazbyt natarczywie, bo są jednak sprawy na tym świecie, których zwyczajnie się lękam.
Pomimo jakże miłej obecności w wywieszonej karcie dania pod tytułem „bryzol z pieczarkami” wybrałem na drugie antrykot. Wybrałem go, wiedząc świetnie, że pochodząca z francuskiego nazwa „antrykot” oznacza wołowinę z kośćmi żebrowymi, umiejscowioną w tuszy pomiędzy rostbefem a karkówką. O tym nie wie jednak kierownictwo i kucharze (?) z „Pazura”, bo przyniesiono mi
panierowany kotlet z piersi kurczaka. Ułożono go tak zręcznie, że spalona strona przylegała do talerza.
W ustach gorzkość przypalonej bułki walczyła o prymat z przyprawą do zup, którą obficie posypano mięso, a dodać trzeba, że nie była to vegeta, lecz któryś z jej tańszych, krajowych odpowiedników, zwanych pieszczotliwie „warzywkami”.
Na deser wybrałem pół porcji knedli ze śliwkami. Ciasto przesolone, grube jak czeskie kulomiotki i tak kleiste, że z trzech knedli, które dostałem, śmiało można by ulepić szachy dla wszystkich pensjonariuszy Montelupich. Wypiłem jeszcze wodę mineralną. Na rachunku, który mi wystawiono, widnieje suma 20 zł i 50 gr oraz słowo „konsumcja”. Bardzo słusznie, bo konsumpcja to z pewnością nie była”
Robert Makłowicz, Czy wierzyć platynowym blondynkom.
TO jest pazur.