Sepia czyli dlaczego warto ruszyć się z centrum Warszawy
13 stycznia 2014
Sepia, restauracja, w której miałam zjeść okazję dwa spośród najlepszych dań 2012 roku, ma tendencję do zajmowania lokali oddalonych mocno od centrum stolicy. Może to z uwagi na doświadczenia szefa kuchni, Jędrzeja Krausa, który przez wiele lat gotował w kraju Down Under, w moim ukochanym Sydney, czyli tak daleko jak to możliwe. Po półtorarocznym okresie działalności na Bemowie Sepia przeniosła się niedawno jeszcze dalej od Pałacu Kultury, bo w okolice Warszawy, do Marek. Wbrew pozorom dojazd od nas z domu jest perfekcyjny i docieramy tam szybciej niż na Ursynów czy do Wilanowa. O tym, że się zbliżamy się na miejsce, wiemy już bez patrzenia na mapę. Mówią nam o tym mocne kawowe nuty zapachowe przenikające do wnętrza samochodu, docierające z z dobrze mi znanej palarni kawy Tchibo zlokalizowanej nieopodal przy ulicy Słonecznej. Droga do Sepii jest prosta, poza ostatnim odcinkiem po skręcie z Piłsudskiego gdzie bez GPS-a po zmroku można nieźle zabłądzić.
Sepia mieści się w wolnostojącym domu pod lasem na ulicy – nomen omen – Krętej. Stawiamy samochód na parkingu za bramą. Budynek jest ładnie oświetlony z zewnątrz, z dużym czarnym logiem z białym napisem Sepia by Jędrzej Kraus. Spory teren przed budynkiem to miejsce na letni ogródek. Wnętrze restauracji jest mało charakterystyczne i raczej niezapamiętywalne. Wygląda na to, że właściciele niewiele tu zmieniali i wystrój jest pozostałością po restauracji uprzednio zlokalizowanej w tym budynku. Podobnie jak w Sepii na Bemowie, tutaj także nie zapomniano o dzieciach w różnym wieku, dla których jest cały wór różnorodnych zabawek. Nie ma co prawda wydzielonego specjalnego kącika, ale szybko go można zorganizować w przestronnej restauracji.
Sepię odwiedzamy dwukrotnie w ciągu ostatniego miesiąca. Pierwszy raz jesteśmy tu w grudniu, drugiego dnia po otwarciu restauracji w nowej lokalizacji. Jesteśmy jednymi z pierwszych klientów, a lokal jest zupełnie pusty. Kiedy przyjeżdżamy miesiąc później oprócz naszego, zajęte są dwa stoliki. Obsługuje nas sympatyczna kelnerka, ta sama co podczas poprzednich naszych wizyt na Bemowie. Doskonale zna menu i pojawia się zawsze wtedy kiedy trzeba, proponując dokładnie to, czego akurat potrzebujemy. Podczas dwóch wizyt mamy okazję spróbować większość dań z krótkiej, niebanalnej karty.
Krem z selera z pestkami dyni, glazurowanym selerem i lubczykiem (16 zł) intryguje zanim zanurzamy w nim łyżkę. Prezentuje się lepiej niż większość zup, które zwykle nie są gwiazdami menu. Piegi z czarnego sezamu i niezbyt powszechny lubczyk w połączeniu ze słodkimi nutami kremu, w którym wyławiamy kawałki glazurowanego selera tworzą zupę o idealnej figurze i smaku. Nawet dla kogoś, kto w dzieciństwie o selerze myślał jak najgorzej, jest to miłe zaskoczenie.
Na kolejną przystawkę, czyli Suflet z sera gruyere z kiełkami słonecznika i granatem (19 zł), namawia mnie kelnerka, która opisuje je jako jedno z popularniejszych dań restauracji. Przystawka na jakiś czas zniknęła z karty, ale jej powrotu domagali się klienci. Połączenie wytrawnego sufletu z kwaśno-słodkim granatem jest odkrywcze i odświeżające. To doskonała przygrywka do głównego dania.
Krewetki z puree z kalafiora, chorizo i szałwią (25 zł), które zamawiam podczas pierwszej wizyty w nowej lokalizacji to również danie warte grzechu. Bardzo udane jest też delikatne Marchewkowe risotto z mascarpone, czarnym sezamem i serem pecorino (28 zł). Mniejsze wrażenie robi na mnie szczupak z pak choi, głównie przez zdecydowane nasilenie ości – przy kolejnej wizycie okazało się, że z karty zniknął. Większość z podawanych podczas pierwszych odwiedzin dań przybrana jest woalką z kiełków, co nie bardzo przypada mi do gustu, ale podczas drugiej wizyty kiełków już nie ma :-).
Pierś z kurczaka z sosem z buraków (34 zł), podana zgodnie z naszym życzeniem z innymi niż w karcie dodatkami, jest delikatna, mięciutka i soczysta (przypomina mi nieco pysznego kurczaka z Restauracji Akademia Borysa Szyca), a towarzyszące mu pocięte w kosteczkę buraki chrupiące i smakowite. Jednak jednogłośnie najlepszym daniem obecnej karty wybieramy już przy pierwszej wizycie Grillowaną pierś z kaczki z pieczonym batatem, kapustą, granatem i sosem z czerwonego wina (40 zł) i potwierdzamy tę opinię przy drugiej. Mięso jest mięciutkie, różowe, rozpływa się w ustach, a kapusta odkrywcza i orzeźwiająca. Pat stwierdził nawet, że dopóki kaczka jest w karcie to w Sepii może w zasadzie jeść tylko kaczkę.
Spoza karty zamawiamy także Stek z rostbefu (59 zł) podany zgodnie z życzeniem z puree z kukurydzy i szpinakiem. Mięso jest miękkie, soczyste, różowe w środku. Dodatki również nie odstają od reszty, choć nie jest to idealnie dobrana para (na moje wszakże życzenie, bo pozmieniałam dodatki… mea culpa…).
Parfait z białej czekolady z orzechowym dacquise, malinami i czekoladowym musem (15 zł) to jedno z najsmaczniejszych dań jakie zjadłam w 2012 roku. Na szczęście często widnieje w menu Sepii. Warto znaleźć dla niego miejsce mimo wypełnienia po obfitym obiedzie. To deser niebanalny, efektowny wizualnie i rozbrajający w smaku. Słodka czekolada, orzechy i kwaśne maliny tworzą kompozycję, która złamie nawet najtwardsze postanowienia o utrzymaniu diety.
Sepia w nowej lokalizacji to miejsce o zdecydowanie większej powierzchni i wbrew pozorom wcale nie oddalone dalej od centrum niż to na Bemowie (dojazd samochodem w weekend ze Śródmieścia zajmuje ok. 20 minut). Karta jest niesztampowa, a dania przygotowywane na najwyższym poziomie. Miło tu będzie wpadać latem na obiad do lasu… w sumie to mogłoby być już lato… 🙂
Sepia, ul. Kręta 1a, Marki, tel. 501 282 479
Podsumowanie
Dzielnica: okolice Warszawy
Kuchnia: autorska, międzynarodowa
Ceny: 20-40 zł
Typ lokalu: restauracja
Dodatkowe wymagania: lokal przyjazny dzieciom, miejsce do parkowania, ogródek letni
Okazja: lunch, spotkanie w grupie, spotkanie z przyjaciółmi, z dziećmi
po przeczytaniu recenzji w sobotę odwiedziłam Sepię. Ogromne dzieki za jej polecenie. Krem z selera pyszny a suflet był wręcz obłędny. Jako danie główne ja wybralam halibuta z przepyszną salsa paprykowa celubową a mój mąż antrykot z wołowiny argentyńskiej. na deser nie znaleźliśmy już miejsca ale na pewno tam wrócę żeby spróbować deseru który polecasz.
Wyszliśmy bardzo najedzeni i jeszcze bardziej zadowoleni z tego co jedliśmy.
pozdrawiam MW
p.s. dziś idę sprawdzić mąke i wodę.
cieszę się że się podobało, w Sepii zarówno na Bemowie i w Markach byłam nie raz i nigdy się nie zawiodłam. czekam na Twoją opinię o Mące i Wodzie.